niedziela, 9 sierpnia 2015

Rozdział IV

"Nie możemy kochać do­mu, który nie ma swe­go ob­licza i w którym kro­ki są poz­ba­wione sensu."
Antoine de Saint-Exupery



                 Przede mną na łóżku leży wyprasowana przez mamę najprawdopodobniej czarna sukienka i mimo że od dłuższego czasu powinnam mieć ją na sobie, nie jestem na tyle odważna, by choć dotknąć gładkiego materiału. Jedynie siedzę na podłodze w samej bieliźnie, rytmicznie kiwając się w przód i w tył. Z trudem przypominam sobie słowa mowy pożegnalnej dla Melanie, którą przyjdzie mi dzisiaj wygłosić przed szerszą publicznością. Z trudem, ponieważ przed każdym kolejnym zdaniem muszę zamykać usta i powstrzymywać niekontrolowany płacz.
                – Moja siostra była niezwykłą osobą…  – zaczynam i jednocześnie kończę swoją wypowiedź.
                Mówienie o dziewczynie w czasie przeszłym jest już dostatecznie przerażające. Ze zrezygnowaniem podnoszę się więc z posadzki i idę po omacku w kierunku sypialni matki, pragnąc poinformować ją o mojej rezygnacji. Wiem, jak bardzo zależało kobiecie na tym wystąpieniu, dlatego boję się jej reakcji. Z drugiej strony nie chcę oszukiwać samej siebie – z pewnością odstawianie tkliwej szopki przed wszystkimi uczestnikami pogrzebu byłoby co najmniej żałosne.
                – Mogę wejść? – pytam, opierając się o framugę.
                Przez chwilę odpowiedź nie nadchodzi, a zamiast niej pojawia się tłumione chrząknięcie, dlatego postanawiam podejść do przodu i kontynuować.
                – Jeśli chodzi o dzisiejszą przemowę… czy zrobiłabyś to za mnie? Boję się, że gdy przyjdzie co do czego, nie powiem ani słowa – mamroczę pod nosem.
                Na szczęście odzew ze strony mamy nadchodzi naprawdę szybko, co oszczędza mi dodatkowego stresu.
                – Lepiej to sobie odpuśćmy  – oznajmia, lecz w jej głosie nie słyszę ani grama pretensji, raczej coś na kształt ogólnego zmęczenia. – Najwyraźniej obie nie czujemy się na siłach.
                Kiwam głową ze smutnym uśmiechem, w głębi serca wdzięczna kobiecie za niespotykaną dotąd wyrozumiałość.  Odwracam się na pięcie, by wyjść z pokoju, gdy nieoczekiwanie zatrzymuje mnie jej zimna dłoń.
                – Spakuję cię. Powinnaś się przygotować nieco wcześniej, bo zaraz po pogrzebie przyjdzie po ciebie ojciec  – dodaje, a następnie prowadzi mnie z powrotem do sypialni, pozwala usiąść na łóżku i pomaga w ubraniu stroju.
                Dziwię się temu nagłemu przypływowi miłości, jednocześnie rozumiejąc, jak wiele kosztuje ją podobny gest – spojrzenie w ślepe oczy sobowtórowi zmarłej córki. Dlatego postanawiam cieszyć się z krótkiej chwili pozwalającej mi na bycie tylko małym, nieporadnym dzieckiem. 
                – Przepraszam – szepcze nagle kobieta, wrzucając do walizki pewną część garderoby.
                Nie precyzuje swojej wypowiedzi. Nie musi, ponieważ doskonale wiem, co ma na myśli. Później każe mi zadowolić się ciszą, która zostaje przerwana dopiero przez pewnego człowieka witającego mnie idiotycznymi wyrazami współczucia. Nie chcę tracić resztek kultury, dlatego zwyczajnie nie odpowiadam i idę przed siebie. Od natrętów uwalniam się, gdy rozbrzmiewają pierwsze dźwięki „Nearer my God to Thee” w wykonaniu taniego kwartetu smyczkowego. Mimo wielu nieczysto zagranych nut, utwór jak zwykle budzi we mnie wiele emocji. W duchu przeklinam matkę za wybór takiego repertuaru, ponieważ nie mija kilka sekund, a zaczynam płakać. Nieznacznie pochylam głowę, ukrywając łzy spływające po moich policzkach – w końcu nigdy nie byłam fanką publicznego okazywania uczuć. Tak jest również tym razem, choć z łatwością znajduję usprawiedliwienie dla własnego smutku.
                – No, młoda. Przestań już – oznajmia tajemniczy głos.
                Mija dłuższa chwila, zanim orientuję się, że należy on do Grety.
                – Co tu robisz? – szepczę najciszej, jak tylko potrafię, nie ukrywając swojego zaskoczenia.
                Zdawało mi się, że po pożegnaniu w szpitalu nie będzie mi dane rozmawiać z nią po raz kolejny. Mimo że cieszę się z obecności dziewczyny, coraz dotkliwiej zaczynam zmagać się z różnymi wątpliwościami. Ostatnie miesiące skutecznie wprawiły mnie w otępienie, przez co choćby istnienie ducha uważałam za całkowicie normalne, lecz obecnie staram się podchodzić do wszystkiego bardziej racjonalnie. A to oznacza, że powinnam dojść do jednoznacznego wniosku: zwariowałam.
                – Przyszłam, żeby cię pocieszyć. Pomyślałam…
                – Przymknij się – syczę przez zaciśnięte zęby,
                Próbuję uspokoić własny umysł. Choć Greta niejednokrotnie mi pomogła, muszę wreszcie zmierzyć się z rzeczywistością. Mam dość problemów na głowie, a dodawanie omamów do tej długiej listy stanowiłoby poważne przegięcie. Z drugiej strony nieustannie odnoszę wrażenie, że jedynie ona potrafi mnie zrozumieć. Pozbycie się tak oddanej przyjaciółki byłoby więc okrucieństwem i głupotą jednocześnie. Nawet jeśli owa przyjaciółka teoretycznie nie istnieje.
                – Co cię ugryzło?! – pyta zdziwiona nastolatka.
                – Pogadamy później – mruczę pod nosem.
                Na szczęście udaje mi się zamilknąć w odpowiednim momencie – kapłan właśnie skończył czytać Biblię, a delegacja bliskich Melanie prawdopodobnie wyszła już na środek. Utwierdzam się w tym przekonaniu, gdy słyszę cichy głos Matta i czuję, jak chłopak delikatnie popycha mnie do przodu. Nie protestuję. Ściskam w dłoniach pokaźnych rozmiarów różę, co chwilę dotykając kłujących cierni. Tępy ból pozwala mi zapomnieć o tym, co dzieje się tuż przed moimi oczyma: o grabarzach wolno spuszczających urnę osiem stóp pod ziemię, o żałobnikach godzących się z ostatnim pożegnaniem, o mamie krzyczącej głośniej niż niejedno zwierzę i o sobie. W takich momentach jestem wdzięczna Bogu za brak wzroku – przynajmniej mogę żyć wyobrażeniami, bo, choć wypadek zdarzył się trzy miesiące wcześniej, do tej pory uważam, że moja siostra wyjechała na dłuższy moment, że jej powrót to tylko kwestia czasu.
                – Jak się trzymasz? – zagaja Matthew, stając obok.
                Odwracam głowę w kierunku chłopaka, przypominając sobie, jak wielką rolę odegrał w życiu Mel. Ten wysoki brunet zainteresował się nią jakieś trzy lata temu podczas Dance Umbrella Festival – po wielu miesiącach pracy wreszcie przyszło jej przedstawić układ do piosenki Beyonce razem z Jordanem Shandem, pryszczatym i chyba najbardziej rozpieszczonym na ziemskim globie nastolatkiem (mimo okropnego charakteru tańczył znakomicie). Razem z Melanie stworzyli prawdziwą sztukę, nic więc dziwnego, że pierwszą osobą, którą zobaczyła dziewczyna po zejściu ze sceny, był Matthew Thornton. A reszta potoczyła się już swoim rytmem.               
                Trwał zimny, grudniowy wieczór, lecz dzięki gorącej herbacie i, rzecz jasna, centralnemu ogrzewaniu, nie odczuwałam zbyt dosadnie niskiej temperatury. Mało, można powiedzieć, że całkowicie zapomniałam o mrozie. Jedyne, na czym potrafiłam się wtedy skupić, to niecierpliwie wyczekiwanie przybycia Mel z jej pierwszej randki. Podkuliłam nogi, rozsiadając się wygodnie w fotelu pod pretekstem przeczytania kolejnego rozdziału „Dziwnego przypadku psa nocną porą”, jednak nie mogłam powstrzymać się od nerwowego zerkania w kierunku wejścia do mieszkania.
                – Chyba muszę do niej zadzwonić – wypaliła mama najwyraźniej równie zdenerwowana. – Ona nie ma nawet szesnastu lat, powinna wracać do domu przed jedenastą...
                – Nie! – upomniałam ją nieco zbyt gwałtownie. –  Daj jej trochę luzu. Ona przeżywa najpiękniejsze chwile swojego życia! Skoro jeszcze nie wróciła, to znaczy, że dobrze się razem bawią! – oznajmiłam entuzjastycznie, gdy niespodziewanie usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi.
                Do pokoju weszła moja siostra. W dłoniach dzierżyła bukiet różowych tulipanów i uśmiechała się od ucha do ucha. Nie czekając dłużej, podbiegłam do dziewczyny, złapałam ją za ręce i zapytałam:
                – Jak było? 
                – O wszystkim ci opowiem, tylko chodźmy do pokoju! – odpowiedziała, rumieniąc się.
                – Ehkem! – odchrząknęła mama, pragnąc zwrócić na siebie uwagę. – Mi też należą się jakieś wyjaśnienia. Chciałabym przynajmniej wiedzieć, czy ten Matt to nie przypadkiem jakiś narkoman czy inny sadysta… poza tym kupiłam trzy opakowania czekoladowych hobnobsów i nie zamierzam zjeść ich sama.
                Melanie spojrzała na nią spod byka, nieco skrępowana tymi żądaniami.
                – No co? Ja też kiedyś byłam w twoim wieku – dodała kobieta, po czym podniosła się na równe nogi i pobiegła do kuchni.
                Nie minęło kilka sekund, a wróciła z paczkami moich ulubionych ciastek. Usiadła po turecku na dywanie i podparła brodę rękoma, wyczekując rozpoczęcia opowieści. Chyba po raz pierwszy widziałam, by zachowywała się w ten sposób. Z podekscytowaniem wymalowanym na twarzy, rozczochranymi blond włosami wyglądała, jakby przeżywała swoją drugą młodość, a przynajmniej wspominała dawne czasy.
                – Dobra… w takim razie na początku powiem, że… – westchnęła Mel, odgarniając grzywkę z czoła.
                Na daremno próbowała ukryć swoje zawstydzenie.
                – Matt jest cudowny! – prawie pisnęła niczym nastolatka oglądająca koncert swojego muzycznego idola. – Włożył na siebie garnitur, mimo że szliśmy tylko do kawiarni. Długo rozmawialiśmy na różne tematy. O naszych zainteresowaniach,  marzeniach, rodzinie… obiecał, że rozważy zapisanie się do naszej szkoły tańca! Zaczął trenować jako siedmiolatek, więc zna się na rzeczy nawet lepiej niż ja! I uwielbia modern jazz! Oboje zamówiliśmy  placek jabłkowy i do tego gorącą czekoladę. Zapłacił za mnie… swoimi pieniędzmi, rozumiecie?! – mówiła, a raczej wylewała z siebie słowa.
                W pewnym momencie jej nadmierna radość wydała mi się tak komiczna, że nie potrafiłam powstrzymać śmiechu.
                – Widzę, że ktoś tu się zakochał! – powiedziałam, opierając łokieć na jej ramieniu.
                Przez resztę wieczoru Melanie dosyć dobitnie wykładała nam, że Matthew ma ciało Adonisa i jest najlepszym kandydatem na męża, jakiego spotkała, by następnie przysłuchiwać się historiom miłosnych podbojów mamy. To był jeden z tych dni, kiedy tworzyłyśmy zgraną i szczęśliwą rodzinę. Zdawać by się mogło, że nigdy nie podzielą nas żadne kłótnie czy różnice poglądów. A jednak – pozory mylą.
                – Darcy? Wszystko ok?– szepcze chłopak, wyrywając mnie z rozmyślań.
                – Tak, w porządku, dzięki – powtarzam wyuczoną, typową dla Brytyjczyków formułkę z nadzieją, że chłopak zignoruje fałsz brzmiący w moim głosie i przestanie drążyć temat.
                W końcu dzisiaj nic nie może być „w porządku”. Wraz z Mel grzebię cząstkę swojego świata. To tak, jakbym umierała, marząc, by ponownie spotkać się z własną siostrą i porozmawiać z nią choć na kilka chwil.
                Słyszę pojedynczy stukot. Urna najprawdopodobniej właśnie uderzyła o wilgotną ziemię. Cichy dźwięk sprawia, że dociera do mnie okrutna prawda, którą wcześniej próbowałam wyprzeć ze świadomości. To koniec. Nie będzie już kolejnych sprzeczek, śmiechu czy płaczu. Najwyższa pora, by pogodzić się ze stratą. Owa myśl wydaje mi się niesamowicie przerażająca, dlatego nie mija chwila, a wybucham niekontrolowanym płaczem. Omal nie upadam na ziemię, poddając się krótkotrwałym, lecz silnym spazmom. Matt podtrzymuje mnie swoimi rękoma, jednak sam z trudem opanowuje szloch. Róża wypada mi z dłoni, prawdopodobnie lądując we wnętrzu ogromnego dołu.
                – Dam sobie radę – mówię chłopakowi, po czym nieznacznie się prostuję.
                W tle nieustannie majaczy cichy marsz żałobny. Staram się puszczać mimo uszu dźwięki ponurej pieśni, całą uwagę koncentrując na daremnej próbie pozbycia się bólu. Daremnej, ponieważ zamiast zachować spokój, zaczynam przypominać sobie dzień felernego „wypadku”. Myślę o zabójcach mojej siostry. Nie znam i nie chcę znać tożsamości zbrodniarzy, skoro jeszcze nie pogodziłam się z ich chorą decyzją o podłożeniu bomby. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie to zrobić.  Póki co jedynie przepełnia mnie nieprawdopodobna nienawiść – nie znajduję słów, by ją opisać. Jest żrąca jak kwas i chwilami zdaje mi się, że muszę krzyknąć, by pozwolić jej odejść choć na krótką chwilę. Z całych sił wbijam paznokcie w ramiona, doczekując końca pogrzebu.
                Uczestnicy ceremonii powoli opuszczają cmentarz. Słyszę ich ciężkie kroki, lecz mimo to wciąż stoję w miejscu, Matthew i mama również. W ciszy próbuję skupić oszalałe, niedokończone wątki w spójną całość. Nie myślę o powrocie do domu – wiem, że czeka mnie tam pierwsze od wielu lat spotkanie z tatą, a później – wyjazd na przedmieścia Londynu – blisko, lecz jednocześnie daleko od znajomego, ukochanego świata. Niestety po krótkiej chwili czuję na swoim ramieniu zimną, mokrą od łez dłoń matki prowadzącą mnie w kierunku bramy wyjściowej. Nie protestuję. Nie mogę odwlekać w nieskończoność niektórych momentów, powinnam raczej stawić im czoła. Jednak to wymaga odwagi, a ja jestem tylko małym, słabym i przerażonym dzieckiem pragnącym zamknąć oczy na wszelkie okrutne wydarzenia. Dlatego też pewna niepowstrzymana siła, a raczej bezradność powstrzymuje mnie przed przekroczeniem progu mieszkania. Nieoczekiwanie okazuje się, że nie muszę tego robić – zostaję wyręczona przez ojca.
                – Witaj, Darcy – szepcze, najprawdopodobniej nie zdając sobie sprawy, że tak czy inaczej jego obecność budzi we mnie obrzydzenie.
                Milczę dla dobra nas obojga.
                – Dobrze cię widzieć… po tylu latach – zaczyna dość niezręcznie – wejdziemy? – pyta, lecz odpowiada mu jedynie długa cisza.
                Mężczyzna wzdycha ciężko z zażenowaniem, jakby obawiał się wypowiedzenia kolejnych słów. Powinien teraz bić się z wyrzutami sumienia, przecież zostawił mnie i Melanie, wybierając życie z młodą, piękną Alicią Baker. Paradoksalnie nie żałowałam, że podjął taką decyzję, mało – cieszyłam się. Jego związek z mamą był ogromną pomyłką. Jako mała dziewczynka przysłuchiwałam się ich ciągłym sprzeczkom i kłótniom, dlatego gdy mój rodziciel łaskawie wyprowadził się z domu, odczułam ulgę. Początkowo odwiedzałam tatę razem z siostrą dwa razy w tygodniu, lecz po kilku latach mężczyzna przeniósł się do Kanady na jakiś czas, co skutecznie zerwało nasze i tak kruche relacje.
                – Mam nadzieję, że znajdziesz swoje miejsce w moim domu, że… jakoś się pozbierasz po tym, co się stało… – ciągnie idiotyczny monolog. – Na pewno polubisz Angusa, mojego synka. To świetny chłopak, spokojny, mądry… wydaje mi się, że znajdziecie wspólny język – dodaje.
                Słyszę, jak nerwowo drapie się po głowie. Wiem, że obecna sytuacja wywołuje w nim swego rodzaju dyskomfort i jedyne, co mogę teraz zrobić, to uśmiechnąć się pod nosem z triumfem. Zemsta czasem bywa słodka.
                – Stephen, zachowaj te rewelacje dla siebie – odzywa się mama, najprawdopodobniej łapiąc kawałek naszej rozmowy przez wciąż otwarte drzwi.
                Dziwni mnie to – po raz pierwszy od czterech miesięcy staje po mojej stronie.
                – Godzinę temu pogrzebano twoją córkę, a ty… jak gdyby nigdy nic… snujesz opowieść o swoim idealnym życiu. Nie potrafię tego słuchać… – mamrocze pod nosem, by znów wybuchnąć niekontrolowanym płaczem.
                 Na dźwięk szlochu kobiety mimowolnie zaczynam myśleć, że decyzję o moim wyjeździe podjęła zbyt pochopnie. Nie poradzi sobie bez obecności drugiej osoby, a potworne myśli skutecznie odbiorą jej nadzieję na lepsze jutro, lecz szybko zdaję sobie sprawę, że nie jestem odpowiednią kandydatką na pocieszycielkę. Pragnę zostać, jednak ostatecznie odrzucam własny egoizm i godzę się na przeprowadzkę. Moja obecność zniszczyłaby matkę, teraz to rozumiem – ona powinna nauczyć się żyć z bólem po stracie Mel. Dlatego też mówię do ojca:
                – Chodź za mną.
                Po czym znikam w korytarzu domu, prowadzę go do swojego pokoju, znając każdy zakamarek budynku na pamięć, i każę zabrać walizki. Ostatni raz wdycham zapach znajomego miejsca, wciąż przerażona, nieprzygotowana do zdobycia nowych wspomnień. Zostawiam za sobą spędzone tu dzieciństwo, czas nastoletniego buntu oraz niefortunny początek dorosłości. Nagle we własnych czterech ścianach czuję się nieprawdopodobnie mała, jakby pomieszczenie zaraz miało mnie pochłonąć. Pozwalam mu na to. Siadam na podłodze i obejmuję dłońmi kolana, byle tylko odizolować się od obecności mojego rodziciela, od zamieszkania w obcym, nieprzyjaznym gmachu. Ku mojemu niezadowoleniu mężczyzna szybko zmusza mnie do wyjścia.
                – Kocham cię – szepczę do mamy, gdy już zatrzymuję się przy drzwiach.  
                Kobieta chwilowo nie reaguje, lecz po chwili nieśmiało dotyka dłonią mojego ramienia. Uśmiecham się i spoglądam na nią ślepymi oczyma, wdzięczna za ten drobny gest dający ogromną dawkę otuchy. Niestety nic nie trwa wiecznie – mama szybko cofa rękę jak oparzona.
                – Przepraszam – odpowiada po raz kolejny dzisiejszego dnia.
                Odnoszę wrażenie, że jej słownik niespodziewanie się skurczył i teraz potrafi pomieścić tylko jedno słowo. Mimo to nie denerwuję się, przeciwnie – staram zrozumieć. Brakuje mi sił, by ją przytulić, więc zwyczajnie opuszczam mieszkanie i idę w kierunku peronu, niechętnie uczepiona ramienia ojca. 
                Metro jest jedynym bezpiecznym, oczywiście według mojego umysłu, środkiem komunikacji – myśl o ogromnej kolei sunącej po szerokich torach o dziwo nie sprawia, że mam ochotę krzyczeć i rwać włosy z głowy. Na szczęście stacja London Bridge nie znajduje się zbyt daleko od domu, więc na miejsce docieramy po kilku minutach. Milczymy. Rozmowa z mężczyzną wydaje się najgorszą z możliwych perspektyw, przez co, gdy czuję nagły, mocny podmuch wiatru, cicho oddycham z ulgą. Przyjazd pojazdu wiąże się z wtopieniem w tłum ludzi, staniem się anonimową. Wchodzę do środka i słyszę, jak zamykają się za mną drzwi. Nie wiem, gdzie poszedł tata. Dobrze mi z tą myślą. Znajduję wygodną pozycję, opierając się plecami o ścianę metra  i wsłuchując w jednostajny stukot maszyny czy ciche rozmowy pasażerów.
                – Proszę usiąść – odzywa się ktoś nagle, po czym próbuje prowadzić mnie do wolnego siedzenia.
                – Nie, dziękuję – odpowiadam względnie miło, trzymając się kurczliwie zimnego, metalowego słupka.
                Mam zdrowe nogi, nie rozumiem więc, dlaczego ludzie traktują mnie jak niepełnosprawną z fałszywą, udawaną litością. Pochylam głowę, za wszelką cenę starając się ukryć zdenerwowanie. Negatywne emocje związane z dzisiejszym dniem stopniowo zamieniają mnie w tykającą bombę zegarową. Wiem, że wystarczy kolejne pojedyncze słowo, bym wybuchła.
                I eksploduję, gdy nieznajoma dosłownie popycha mnie w kierunku pustego miejsca.
                – Odwal się, do jasnej cholery! – wrzeszczę, nieumiejętnie wymachując dłonią i niechcący uderzając obcą kobietę w twarz.
                Ojciec zbyt późno zauważa moją gwałtowną reakcję. W metrze panuje teraz tak przerażająca cisza, że do moich uszu dociera nawet brzęczenie muchy niezdarnie obijającej się o okna.
                – Wariatka – mówi jakaś młoda dziewczyna, najprawdopodobniej przekonana, że nikt jej nie usłyszy.
                Nachodzi mnie ochota, by na nią nakrzyczeć, lecz zamiast tego przystanek metra ratuje mnie od nowej dawki wstydu. Nie czekam na instrukcje ojca. Wybiegam z pojazdu jak oparzona, pozwalając sobie na płacz, przed którym wcześniej się powstrzymywałam.
                Jeżeli w najbliższym czasie przyjdzie mi odgrywać rolę świruski i histeryczki, zrobię to przynajmniej pełną parą. 

***
Kolejny rozdział za nami. Patrząc na różne braki, które można zauważyć w tym opowiadaniu, postanowiłam napisać prolog (tia... robię wszystko bardzo po kolei), który mógłby przybliżyć wam nieco lepiej losy rodziny przed wypadkiem.
Trzymajcie się ciepło... to znaczy może raczej zimno ze względu na te przerażające temperatury. Ahoj!

14 komentarzy:

  1. Pch, to takir smutne. Czasami miałam weaZenie jakby Dadxy widziała. Czerń swojej sukienki. Albo drogę do swojego pokoju. Ale cóż, może juz jej trochę mysiej skę poruszać? Nie sadze jednak,żeby czymkolwiek choć trochę sie pogodziła, o czym świadczy jej nerwowa reakcja w metrze. Współczuje tez jej matce. Mam wrażenie, zd bedzie żałować, iż wysłała córkę do ojca jeśli juz tego bie żałuje. Zastanawia mnie, czy wspomniany rodziciel nie ubolewa nad strata M. Czy może przez ten nadmierny entuzjazm tuszuje własna żałobę? Nie zrobił ba mnie dobrego wrażenia. A Gretą? Miałam racje,czułam, ze nie opuści Darcy, ze beda sie spotykać rownież poza szpitalem. Myśle, ze jej obecność kobiec końców pomoże narratorcr wrócić do siebie najbardziej, jak to możliwe. Jak zwykle mnóstwo emocji... No u jeszcze ten fragment z przeszłości... Jakże by sie chciało do niej wrócić...
    Condawiramurs

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie starałam się aż tak bardzo nie skupiać na opisach jej ślepoty w momentach, kiedy mogła domyślić się niektórych rzeczy, np. tego, że sukienka jest czarna, skoro przygotowano ją na pogrzeb :)
      Co do ojca dziewczyny - mogę Cię zapewnić, że nie będzie zupełnie taki, jaki wydaje się na początku.
      Pozdrawiam i dziękuję za komentarz ;*

      Usuń
  2. Dobrze, że Darcy ostatecznie zrezygnowała z wygłaszania przemowy na pogrzebie. Z jednej strony to daje człowiekowi szansę na pożegnanie się, a z drugiej - pożegnać się można w cichy, prywatny sposób. Ja sama nie bardzo lubię publicznie okazywać uczucia, to dla mnie coś intymnego, osobistego, dlatego rozklejam się tylko przy kimś, komu ufam i co do kogo mam pewność, że nie obróci tego przeciwko mnie. Nie wyobrażam sobie, co czuła Darcy w chwili, w której do ziemi składano urnę z prochami jej ukochanej siostry. Jeszcze to wspomnienie z pierwszej randki Melanie... Przyznaję bez bicia, że łzy mi napłynęły do oczu. W ciągu jednego dnia życie Darcy i jej matki zmieniło się w koszmar. Mel odeszła przez bandę idiotów, bo tylko tak mogę nazwać tych, którzy postanowili podłożyć tę cholerną bombę. Darcy została, pozbawiona jednego z najważniejszych zmysłów, za jedyne pocieszenie mając jedynie obecność Grety, która i tak wywołuje pewną konsternację, w końcu Greta - wedle mniemania głównej bohaterki - tak naprawdę jest omamem, czymś co w rzeczywistości nie istnieje. W poprzednim rozdziale bardzo ostro oceniłam mamę bliźniaczek, uważając, że przelanie winy na żyjącą córkę wcale nie uśmierzy bólu, ale po tym lepiej ją zrozumiałam. Ta kobieta właśnie pochowała dziecko. Argument w stylu "przecież ma jeszcze jedno" jest całkowicie bez sensu, bo nie zmienia faktu, że Melanie nie żyje. Dlatego nie krytykuję jej za to, że postanowiła wysłać Darcy do ojca. Chociaż ten człowiek w ogóle nie przypadł mi do gustu, mam nadzieję, że ten wyjazd pomoże obu kobietom w uporaniu się z tragedią, która ich dotknęła. Czas też zrobi swoje - może i nie leczy ran, ale pozwala na pogodzenie się z bólem i zmniejszenie jego intensywności.
    Rozdział świetnie napisany, zawarłaś w nim sporą dawkę emocji. Czekam na ciąg dalszy <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Wzięłam się za nadrabianie zaległości i nareszcie, z uśmiechem na ustach, zjawiam się tu u Ciebie.
    Jak Ty pięknie potrafisz wszystko opisać! Człowiek ma aż ochotę zatracić się w prawieniu Ci samych OCHÓW i ACHÓW. Hah^^ Tak, tak musiałam to podkreślić, pisząc wielkimi literami, bo czemu by nie?
    Do sedna! Czasem chyba naprawdę trudno mi do niego przejść... Rozdział bardzo emocjonalny. Chwyta za serducho. Ten pogrzeb... Zdecydowanie zaskoczyłoby mnie, gdyby Darcy udało się powstrzymać przed płaczem. Gdyby spotkało to moją siostrę bliźniaczkę, mam wrażenie, że mój świat by się zawalił. Tak jakby straciła część siebie - tym bardziej, że jesteśmy naprawdę zżyte. Ja jednak tu znów odbiegam od tematu! Powinno się za to stosować jakieś kary. Wracając jednak (opuszczając równocześnie zakamarki mojego niewyspanego umysłu - trzy godziny to dla mnie za mało!) ciekawi mnie, jak potoczy się dalej historia dziewczyny. To zamieszkanie z ojcem. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Fakt osoba Darcy przypominałaby tylko jej matce o utracie drugiej córki, ale... Za nic w świecie ten wyjazd nie wydaje mi się właściwą decyzją. NIE i kropka. Co ja jednak mam tu do powiedzenia? Stało się.
    Nie uważam dziewczyny za wariatkę. Fakt widzi ducha. Fakt zareagowała dość emocjonalna w środku komunikacji. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, co przeżyła. Mam wrażenie, że ludzie polegają w swoich ocenach tylko na tym, co widzą. Nie dostrzegają drugiego dna, nie starają się odkryć powodów takiego, a nie innego zachowania, wolą od razu przypiąć człowiekowi "daną łatkę", wydać opinie na podstawie pozorów. Cóż nie potrafię tego pochwalić, ale tak wygląda społeczeństwo...
    Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. Mam nadzieję, że pojawi się naprawdę szybko. Ta historia jest tak piękna, że mam ochotę sięgnąć po jej ciąg dalszy nawet w tej chwili. No co? Jestem niewyspana, ale jeszcze bym sobie poczytała :) Zatem życzę ogromnych pokładów weny, motywacji, wolnego czasu, natchnienia i chęci. Ok, sporo tego, ale życzę Ci wszystkiego! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam w te wakacje okazję wybrać się na "niewidzialną wystawę", czyli to o czym wspominałam w komentarzu pod jakimś wcześniejszym rozdziałem - godzina spędzona w kompletnej ciemności w sytuacjach z życia codziennego. To było bardzo poruszające przeżycie. Z jednej strony to tylko ciekawe spędzenie czasu, bez jednego zmysłu. Ale gdyby spojrzeć na to inaczej, pomyśleć, że niektórzy ludzie spędzają w ten sposób całe życie... Wtedy jest w tym coś naprawdę przygnębiającego. Wolałabym stracić słuch czy jakikolwiek inny zmysł, ale nie wzrok. Bycie niewidomym stanowi ogromną przeszkodę w wykonywaniu nawet podstawowych czynności.
    No i jakby Darcy już i tak nie było ciężko, jej matka zachowuje się okropnie. Rozumiem, że cierpi po stracie córki, ale główna bohaterka również straciła bliską osobę i to w dodatku bliźniaczą siostrę, a wiadomo, że bliźniaki są ze sobą zazwyczaj mocno związane, nawet jeśli czasem wydaje się, że się nie znoszą. Ta retrospekcja po powrocie Melanie z randki pokazała, że mama dziewczyn potrafi być zwyczajną kobietą, ciepłą i skłonną do spędzenia wieczoru na plotkowaniu. Niestety po śmierci córki stała się kimś zupełnie innym i wydaje się, że ma w sobie miłość jedynie do zmarłej dziewczyny, jakby Darcy nie była jej równie bliska. To bardzo niesprawiedliwe, bo przecież nie można kochać jednego dziecka bardziej od drugiego. A Darcy niczemu nie jest winna.
    Rozumiem nerwowość głównej bohaterki w metrze. Nie dość, że chwilę wcześniej została niezbyt ciepło potraktowana przez matkę, musiała mierzyć się z perspektywą rozpoczęcie nowego życia i to nowego w podwójnym sensie, bo nie dość, że życia w ciemności to w dodatku w innym miejscu, w domu taty. Traktowanie Darcy jak osoby całkowicie niepełnosprawnej, która koniecznie musi usiąść zdecydowanie nie mogło mieć pozytywnego wpływu na samopoczucie dziewczyny. Mimo wszystko ci ludzie po prostu chcieli być mili. No i prawda jest taka, że osobie niewidomej zdecydowanie lepiej jest podróżować na siedząco. Nawet jeśli nogi ma sprawne.

    Pozdrawiam
    b-u-n-t
    teorainn

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam Twój rozdział już bardzo dawno temu i przepraszam, że dopiero teraz przybywam z komentarzem. Brakuje mi czasu i sił na wszystko. Już chyba wolę rok szkolny, mam mniej do roboty;D
    Rozdział wywołał we mnie bardzo różne odczucia. Podobał mi się ogromnie, ale też bardzo mnie smucił. To przykre, że Darcy musi przechodzić przez to wszystko. Stara się być silna, to widać, ale nie dziwię się, że opanowują ją takie emocje. Siostra zginęła, ma spokój, a Darcy musi się męczyć nie wiadomo za jakie grzechy. Wszystkie jej obawy, żale i smutki przekazujesz tak dokładnie, że potrafię się w nią wczuć i przez to jest mi jej jeszcze bardziej żal. W ogóle ciągle jestem pod wrażeniem tego jak Ty wczułaś się w tę postać. Naprawdę wierzę, że Twoja bohaterka nie widzi, a wszystkimi drobnymi szczegółami, wzmiankami z jej życia i codzienności tylko utwierdzasz mnie w tym przekonaniu. To naprawdę niesamowite, bo mam wrażenie, że czytając Twoje opowiadanie patrzę sercem Darcy, a nie jej oczami. Poza tym! Ani raz nie zauważyłam żadnej gafy z Twojej strony, a to niełatwe pisząc o czymś, co jest dla człowieka obce. Profesjonalizm w każdym calu ;)
    Wzruszające było to wyznanie miłości. Mam wrażenie, że w tym rozdziale jej matka była jakaś bardziej ludzka... To miłe, zobaczyć, że nie traktuje swojej córki jak kompletnie nieużyteczną rzecz, która tylko zawadza pod nogami. Szkoda tyko, że ta chwila trwała tak przerażająco krótko, a potem znowu zaczęłam myśleć, że nie żywi do niej żadnych uczuć. A na wyznanie mogłaby odpowiedzieć, chociaż dla lepszego samopoczucia Darcy. To nic nie kosztuje ;/ Uh, nie lubię tej baby!
    Ciekawa jestem jak to się dalej potoczy no i czy w domu ojca znajdzie spokój...
    Pozdrawiam! ;**

    OdpowiedzUsuń
  6. Nadrobiłem kilka godzin temu, ale nie było czasu by zostawić komentarz. Nadal niewiele się dzieje. Skupiasz się na opisach odczuć głównej bohaterki i to oczywiście ma swój urok, ale ja cały czas w dużym zniecierpliwieniu czekam na jakąś akcje. Jednak przyznaje, że zazdroszczę Ci Twoich zdolności do tworzenia tak barwnych i wielowymiarowych opisów i sam chciałbym potrafić takie pisać.
    Było trochę bólu, wspomnień i retrospekcji, i mam wrażenie, że główna bohaterka byłą zawsze na uboczu i w cieniu Mel, oraz, że matka wolała tamtą córkę. Być może snuje nadinterpretacje, ale nic na to nie poradzę, że tak już mam.
    Na końcu pojawił się tatuś od siedmiu boleści, któremu miałem ochotę zasadzić kopa. Po pierwsze dlatego, że w takich chwilach przechwala się swoim synkiem, po drugie dlatego, że wiem z doświadczenia iż główna bohaterka nie ma ochoty słuchać od ojca o jego idealnym życiu i rodzinie, podczas, gdy ona została przez niego olana. Ojcem po prostu trzeba być, a nie się nim tylko nazywać. On tylko spłodził i nic nie usprawiedliwia zerwania kontaktu z własnym dzieckiem i nie dbania o relacje. Praca daleko od domu - mógł znaleźć jakąś bliżej, dzieci się nie porzuca dla pieniędzy, kariery i nowej kobiety.
    Już na samiutkim końcu nastąpiła jakaś akcja - wybuch gniewu, wymachiwanie rączkami i ucieczka z metra - nieodpowiedzialne i nieprzemyślane zachowanie rozpuszczonej gówniary - tylko tak można to skomentować, inaczej się moim zdaniem nie da.
    Poinformuj mnie u mnie w linkach lub w polecanych blogach gdy dodasz kolejny rozdział, a co do tego prologu, to tak faktycznie, bardzo w kolejności postępujesz, ale ja też gdy tworzyłem "Jiś" to pisząc na bieżąco co jakiś czas wrzucałem fragmenty, które powinni być pomiędzy rozdziałami. Na chwilę obecną powieść jest zakończona i tylko ją poprawiam i publikuję już to co ma finał, więc jest mi łatwiej. Pisanie na bieżąco ma po prostu swoje plusy i minusy (krótkie opowiadania, takie do 10-15 króciutkich rozdziałów, gdy ma się plan wydarzeń super jest publikować na bieżąco. Jednak coś dłuższego, zagmatwanego, to zawsze kłopotliwe jest bieżące publikowanie).

    j-i-s.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za Twój komentarz! W opowiadaniu chodzi mi głównie o to, by skupić się na przemianie wewnętrznej Darcy, więc akcji tu za wiele nie będzie. Skoro nie przepadasz za obyczajówkami czy powieściami psychologicznymi, możesz zajrzeć na mojego poprzedniego bloga, ewentualnie mogę podesłać poprawioną wersję w pdfie. Tam dzieje się zdecydowanie więcej, jak na postapokaliptyczne sci-fi przystało.
      Niestety będę pisać bardzo wolno, zwłaszcza, że w tym roku czeka mnie matura, tysiące innych obowiązków i spraw do załatwienia, więc jeżeli rozdziały będę publikowała co dwa miesiące, to uznam to za sukces. Dlatego myślę o rezygnacji z blogosfery i pisania do szuflady, póki co wydaje mi się, że to najlepsza opcja. Ja Twoje opowiadanie będę się starała nadrabiać na bieżąco, ale nie wiem, w jakim stopniu mi to wyjdzie.
      Pozdrawiam i dziękuję za szczerą opinię :)

      Usuń
    2. Ja nigdy od nikogo nie wymagałem bycia na bieżąco, bo ważne czytać gdy ma się czas i ochotę, a nie na siłę.
      Za sci-fi nie przepadam, i znacznie bardziej wolę obyczajówki psychologiczne, choć tej nauki (psychologi) zupełnie nie popieram. Jednak lubię jak bohaterowie mają dobre portrety psychologiczne, a nie są bo są. Dlatego zostanę i zobaczę co będzie dalej.
      Wiem co to znaczy brak czasu, dlatego korzystając z chwili postanowiłem w końcu poprawić kolejny rozdział i go opublikować, ale też nie mam pojęcia czy się z tym wyrobię do końca tygodnia. Potem już będzie prościej, bo ja mam niemal całość napisaną.

      Usuń
  7. Czepię się! Uwaga!!! Ja się czepiam!
    Troszeczkę przeszkadza mi niewyjustowany tekst.
    No to już! Po czepianiu się.

    Oj, to teraz ani tatuś ani mamusia mi się nie podobają. Ci ludzie są jacyś tacy... nierealni, nienaturalni. Jeśli facet olał córkę, gdy ta była małą dziewczynką, to jaki widzi sens w zajmowaniu się teraz tą córką, gdy jest ślepa? Nie ma z nią przecież żadnych więzi, nie zależy mu na niej. Może chodzi o kasę? Na pewno chodzi o kasę.

    Matka, z którą dziewczyna jakieś tam relacje miała, nie najlepsze, ale zawsze jakieś, tak ją oddaje bez zająknięcia, z krótkim pożegnaniem bez znaczenia? Coś mi tu nie gra. Ludzie się tak nie zachowują. Musi być jakiś powód.

    Najbardziej żywą i realną, oraz logiczną osobą w tym całym opowiadaniu jest Darcy, a cała reszta to jakieś roboty albo manekiny. Jeszcze lekarz był wporządku.

    Nadrobiłam.

    sie-nie-zdarza.blogspot.com
    prawdziwa-legenda.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. W sumie komentarz miałam napisać kilka dobrych miesięcy temu, kiedy przeczytałam trzy pierwsze rozdziały. Jednakże jestem tak leniwa, że zawsze mi się nie chce, a później jakoś wylatuje mi z głowy i zapominam o tym całkowicie. W końcu jednak jestem. Przynajmniej tutaj dotarłam z komentarzem, a nie tak, jak na historię Corlissa i Soleil, gdzie po prostu czytałam, nie komentowałam i nagle blog skończony, a ja nawet nie wiedziałam, co Ci wtedy napisać. :(
    Ale tutaj mamy inną historię. Zupełnie nową. (Wydaje mi się, że wcześniej już skomentowałam coś, ale może to tylko moja paranoja. Nigdy nie wiadomo. :D). Muszę Ci powiedzieć, że z początku sceptycznie podchodziłam do tego opowiadania. W sensie, jak zaczęłam je czytać, to wydawało mi się, że to będzie zwyczajna obyczajówka o młodej dziewczynie, która zazdrości swojej siostrze, że jest uważana za lepszą od niej. Na szczęście zawiodłam się i zupełnie nie wpasowałaś tego opowiadania w te schematy, o których myślałam.
    Przedstawiasz oryginalną, w zasadzie dość trudną do opisania historię. Dziewczyna straciła wzrok. To dość wymagające zadanie, aby przedstawić świat z jej perspektywy. Wiesz, że masz bardzo ograniczone pole manewru? Nie możesz pisać czegoś, czego ona nie jest w stanie zobaczyć. To jest trudne zadanie.
    Wiem jednak, że po kim, jak po kim, ale po Tobie mogę się spodziewać, że podołasz zadaniu. Ty potrafisz w taki sposób operować słowem, że bez przywoływania wyglądu zewnętrznego pomieszczeń, potrafisz wpłynąć na wyobraźnię człowieka. Zawsze u Ciebie podziwiam tę umiejętność przedstawiania uczuć. Może się mylę, ale wydaje mi się, że jesteś niesamowicie wrażliwą osobą, skoro potrafisz w ten sposób wczuć się w rolę każdego ze swoich bohaterów, że wręcz opisując umiesz sprawić, aby i czytelnik potrafił poczuć się, jakby był na miejscu Mel. To samo miałam z Corlissem i z Soleil. Umiałaś przedstawić ich uczucia w niesamowity, wyrazisty sposób, jednocześnie nie przesadzając, a zawierając wszystko, co było potrzebne. :)
    Wydaje mi się, że z Melanie będzie tak samo. Przeniesiesz nas w jej świat, pokazując go z innej perspektywy. Ukażesz, jak według Ciebie widzą go Ci, którym odebrany został zmysł wzroku. Naprawdę ciekawi mnie, jak to zrobisz. Jak na razie jednak idzie CI to bardzo dobrze. :)
    Nawiążę jeszcze króciutko do fabuły. Osobiście nie rozumiem tego, dlaczego rodzice, po stracie jednego dziecka, odsuwają od siebie drugie. Nie mówię tu o przypadku Mel. Musisz przyznać, że często w rzeczywistym świecie tak się dzieje. Czy oni myślą, że dzięki temu ból zmaleje? Nie. Wręcz przeciwnie, pogłębi się. Bo z własnej woli stracą także drugą pociechę. Zresztą dla mnie to wygląda bardzo źle. To tak, jakby faworyzowało się jedno dziecko, a drugie odstawiało na bok. Może jestem nieczuła, ale tak to niestety widzę. Nigdy nie pozwoliłabym, aby moja córka cierpiała w takim wypadku.

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie tylko matka Mel odczuwa stratę córki. Dziewczyna także boryka się z wieloma problemami. Zwłaszcza, że była siostrą bliźniaczką zmarłej i w dodatku straciła w wypadku wzrok. Ona teraz potrzebuje miłości i czułości, a matka serwuje jej jedynie rozczarowanie w postaci odtrącenia. Nie tak postępują rodzice. Oni powinni wspierać dziecko, mimo że sami są załamani stratą. Ale nie oszukujmy się, jesteśmy tylko ludźmi. Uczucia zawsze nad nami biorą górę.
    Jeszcze tak krótko o tajemniczej dziewczynie ze szpitala. Nie pamiętam, jak się nazywała, ale przyznam szczerze, że obecność w opowiadaniu ducha mile mnie zaskoczyła. Teraz mam dwie teorie. Albo wprowadzisz nas w świat fantastyczny albo Melanie zwyczajnie postradała zmysły i strata siostry sprawiła, że wymyśliła sobie przyjaciółkę, z którą teraz będzie mogła rozmawiać o każdej porze i która będzie jej pomagała się zaaklimatyzować i przyzwyczaić do stanu rzeczy takiego, jakim na obecną chwilę jest.
    Nie marudzę już więcej. Jeszcze tylko dodam, że nie wiem, czy to specjalnie, ale zwracam uwagę na niewyjustowany tekst. Osobiście nie lubię czegoś takiego, ale ja jestem czepliwa, więc nie zwracaj uwagi. :D
    Pozdrawiam serdecznie!

    P.S: Gdybyś miała ochotę to zapraszam do siebie.
    http://kroniki-blekitnego-smoka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Wybacz koszmarne opóźnienie, ale ostatnio ciągle mi się to zdarza. Nawet na swoje blogi nic nie mam. A zmobilizowanie się jest takie trudne :(
    Wracając – naprawdę nie rozumiem zachowania matki dziewczyn. Jakby zupełnie nie rozumiała, że Darcy też straciła Melanie. I to przecież jej siostra bliźniaczka! A ta, jak gdyby nigdy nic, chyba nawet nie pytając córki o zdanie, wysyła ją do ojca, którego ta prawie wcale nie zna.
    Wybacz, że tak krótko.
    Pozdrawiam gorąco,
    maxie

    OdpowiedzUsuń