„Ciężko było przestać wierzyć, że kwiat może być piękny bez celu, ciężko przyjąć, że można tańczyć w ciemnościach.”
Julio Cortazar
ROZDZIAŁ I
Powinnam być Twoją strażniczką, starszą o piętnaście minut siostrą
bliźniaczką gotową pójść za Tobą w ogień, skoczyć z mostu, oddać ostatnie
tchnienie. Przepraszam, że wszystko potoczyło się w ten sposób. Pamiętasz, że
próbowałam złapać Cię wtedy za rękę? Tak bardzo się starałam, jednak dym wokoło
uniemożliwił mi oddychanie. Resztkami sił doczołgałam się do Twojego siedzenia,
a później zwyczajnie, tak tchórzowsko, zamknęłam oczy. Po przebudzeniu widziałam
już tylko ciemność. Może Bóg zdecydował, że nie powinnam oglądać świata bez
Ciebie? A może jedynie w ten sposób będę w stanie się z Tobą zjednoczyć? Nie
wiem… nie mam pojęcia. Pozostaje mi więc pokornie czekać na zrozumienie
nieznanych prawd, o które wciąż uporczywie wypytuję.
***
– Mel, jesteś idiotką! – wrzeszczę, gdy zdaję sobie sprawę, że przez
powolne ruchy mojej siostry spóźnię się do szkoły.
Wciąż zdyszana, nieco zwalniam kroku i spoglądam na zegarek. Nasz
autobus najprawdopodobniej właśnie odjechał z przystanku.
– To, że ty wolisz wyglądać jak zombie, nie oznacza, że ja zgodzę się
na to samo – mówi dziewczyna, wzruszając ramionami.
– Znalazła się… cholerna top modelka. Pamiętaj, że mam twoje zdjęcia
bez makijażu i następnym razem ośmielę się pokazać je Mattowi – oznajmiam, tym
razem bez wcześniejszej złości.
– Zabiję cię kiedyś – szepcze, po czym obie wybuchamy głośnym
śmiechem.
Melanie,
opanowując chichot, demonstruje ogólną pogardę do systemu edukacji – zupełnie
nie zależy jej na punktualności. Spuszcza nieznacznie wzrok i zaczyna oglądać
swoje starannie pomalowane, szkarłatnoczerwone paznokcie, nie przejmując się
faktem, że za tydzień czekają nas ważne egzaminy, dlatego każda chwila spędzona
w szkole jest na wagę złota. Ja natomiast coraz bardziej zaczynam się
niecierpliwić. Nerwowo przestępuję z nogi na nogę, naciągając rękawy swojego
przydługiego swetra.
– Za karę pójdziesz sprawdzić, o której mamy kolejnego busa – dodaję,
kiedy wreszcie udaje mi się opanować stres i usiąść na zakurzonej ławce.
Kątem oka obserwuję falujące blond włosy dziewczyny, jej krótkie nogi
i kolorową sukienkę sięgającą kolan. W chwili obecnej wydaje mi się, że robi
wszystko, by nie wyglądać jak mój sobowtór, choć zaledwie kilka lat temu nie
lubiłyśmy, gdy ktokolwiek nas odróżniał.
– Jeszcze dziesięć minut – oznajmia Mel i zajmuje miejsce obok mnie.
Niestety nie pozostaje nam nic innego, jak czekać na przyjazd
pojazdu. Uzbrajam się więc w cierpliwość i pragnę zacząć rozmowę, jednak kiedy
otwieram usta, zdaję sobie sprawę, że moja siostra włożyła do uszu słuchawki,
całkowicie odcinając się od świata. Choć jej zachowanie sprawia mi przykrość,
staram się tego nie okazywać. Z biegiem lat bardzo oddaliłyśmy się od siebie,
znalazłyśmy odmienne grono przyjaciół i mimo że łączyła nas miłość do tańca, ja
uwielbiałam klimaty latynoamerykańskie, a ona modern jazz. Obecnie zaczynam
odnosić wrażenie, że skończyły się nam wspólne tematy.
Moje refleksje przerywa pojawienie się pojazdu. Gdy wchodzimy do środka,
Melanie zajmuje miejsce na tyłach, blisko swoich znajomych. Ja natomiast staję
tuż przy drzwiach, opieram się o poręcz i wyglądam za okno. Londyn jak zwykle
tętni życiem. Przepełniony zabieganymi ludźmi spieszącymi się do bliżej
nieokreślonych miejsc, tak jaskrawymi, różnymi, lecz zlewającymi się w całość.
Wśród nich mogę dostrzec grupkę młodzieży, staruszka podpierającego się laską
czy młode małżeństwo z dzieckiem. Jednak podobna harmonia nie trwa zbyt długo.
Wystarczy krótki huk, trzask, wybuch i ogień.
Nieznana siła odrzuca moje ciało w bok. Upadam na jakiś twardy
przedmiot, czując przy tym paraliżujący ból. Staram się podnieść, lecz nie
potrafię wykonać pojedynczego ruchu. W dodatku tuż przed moimi oczyma wykwita
wieniec czerwono-pomarańczowych płomieni. Na daremno próbuję złapać oddech i
uświadomić sobie, co tak naprawdę się dzieje.
Spokojnie, Darcy… jedziesz
autobusem w kierunku szkoły jak każdego ranka. Przynajmniej powinnaś, ponieważ
to, co widzisz, znacznie różni się od tego, co przyszło ci oglądać na co dzień.
Niezdarnie odgarniam włosy z czoła, czując unoszący się w powietrzu
duszący, nieprzyjemny zapach. Jestem dziwnie otępiała, jakby zahipnotyzowana dopóki
nie dociera do mnie, że lada chwila zostanę śmiertelnie poparzona. Jakimś cudem
udaje mi się obrócić na brzuch i wczołgać pod siedzenie, odnaleźć bezpieczne
centymetry. Mam wrażenie, że jedynie zasnęłam na krótką chwilę, że lada moment
obudzę się zlana potem, lecz szczęśliwa z powodu przerwania strasznej mary.
Kilkakrotnie mrużę powieki, jednak nic nie ulega zmianie na lepsze – wręcz
przeciwnie. Wszystko dzieje się nienaturalnie szybko. Ludzie panikują. Każdy,
pogrążony w dzikim szale, wymachuje rękami, wrzeszczy wniebogłosy a ostatecznie
opada z sił. Każdy oprócz mnie. Trzęsę się, jakby było mi zimno, choć w
pojeździe panuje piekielnie wysoka temperatura. Pragnę krzyczeć, lecz w gardle
więźnie mi niewypowiedziana modlitwa o ratunek. Zaciskam więc zęby z całych
sił, kiedy ogień rozpoczyna swój przerażający taniec. Wiruje wśród powybijanych
okien, pustych siedzeń, nieprzytomnych ciał, mieni się barwami, które przywodzą
mi na myśl pewną jesień spędzoną razem z ojcem w Kanadzie, kiedy zabrał mnie i
Melanie do Parku La Mauricie – jeszcze nigdy nie widziałam liści tak pięknie
przyozdobionych odcieniami złota, brązu i czerwieni. Kolorowe liście wyrastają
teraz niebezpiecznie blisko moich oczu. To boli, jednak nie potrafię wstać,
uciec, udaje mi się jedynie wydobyć długo tłamszony wrzask. Odgłos ten pokrywa
się z innym wrzaskiem – bardzo szybko rozpoznaję jego właścicielkę.
– Mel! – krzyczę, by zaraz potem nabrać do płuc duszącego dymu i
zacząć kaszleć. – Melanie! – powtarzam resztkami sił, lecz nie otrzymuję
odpowiedzi.
Wokół panuje nieskończony jazgot. Mam wrażenie, że tylko bezgraniczna
cisza pozwoli mi pozbierać myśli i podjąć racjonalną decyzję. Póki co muszę
działać pod wpływem chwili. Moje oczy zasnuwają się mgłą, wiem więc, że nie
wytrzymam zbyt długo i lada moment stracę przytomność, dlatego czym prędzej
wydostaję się spod siedzenia, tym samym poszerzając zasięg swoich poszukiwań.
– Darcy – szepcze zachrypły, słaby głos mojej siostry.
Wołam jeszcze kilkakrotnie, dopóki nie docieram do jej ciała, a w
zasadzie miazgi przygniecionej ogromnym kawałem blachy. Ten widok napawa mnie
przerażeniem. Próbuję artykułować poszczególne wyrazy, dodać jej otuchy,
wykonywać niezrozumiałe gesty, szczególnie, gdy zdaję sobie sprawę, że Mel
przestała oddychać. Jednak nie jestem niezniszczalna. Szybko opadam na kolana,
niezdarnie ciągnąc dziewczynę za rękę z nadzieją, że uda mi się wydostać ją spod
sterty metalu. Nie potrafię myśleć o zasadach pierwszej pomocy, kiedy tuż obok
umiera moja siostra.
– Obudź się! – wrzeszczę rozpaczliwie, nie umiejąc złapać oddechu,
nie umiejąc otworzyć piekących oczu, gdy niespodziewanie czuję silne uderzenie
w plecy.
Cios zwala mnie z nóg. Padam prosto na nagrzany, przewrócony fotel,
lecz kiedy staram się uciec od płomieni, mój organizm powoli daje mi do
zrozumienia, że nie może dalej walczyć. Toczę więc bitwę o ostatnią dawkę
tlenu, dopóki nie odpływam do nieznanej, ciemnej krainy, nie wiedząc, co czeka
mnie po tym, jak ponownie rozewrę powieki.
Nie wiem, ile czasu mija, zanim udaje mi się wrócić do rzeczywistości.
Wciąż przerażona, zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, co tak naprawdę się
wydarzyło. Nieznośny umysł podsuwa mi coraz to bardziej drastyczne obrazy.
Zmiażdżone części ciała obcych ludzi, ogłuszający wybuch, ogień, czyjeś urywane
wrzaski. Istny chaos. Chaos przerażających wspomnień przewijających się przez
moją pamięć i paraliżujący ból promieniujący od stóp aż do głowy. Krzyczę, za
wszelką cenę próbując zagłuszyć własne myśli bombardujące mnie z każdej strony.
Gardło płonie żywym ogniem.
– Gdzie jest Mel?! – udaje mi się wreszcie wydusić.
– Ci… spokojnie, to ci pomoże – odzywa się jakiś nieznany, kobiecy, całkowicie
ignorujący moje wcześniejsze pytanie głos najprawdopodobniej należący do jednej
z pielęgniarek,
Czuję jej zimne, szorstkie palce na swojej skórze, a następnie
krótkie ukłucie, ostrze wbijające się w ramię. To, że znajduję się w szpitalu,
nie ulega więc żadnej wątpliwości. Zapewne jakimś cudem wydostano mnie z piekła i przywleczono tutaj. Tylko
dlaczego wciąż odnoszę wrażenie, że wcale nie jestem bezpieczna, że lada chwila
ktoś zada mi definitywny cios, po którym rozpadnę się na tysiąc drobnych
kawałków?
– Gdzie jest Mel? – powtarzam, lecz również tym razem nie doczekuję
się konkretnej odpowiedzi.
– Porozmawiamy o niej za chwilę.
Ku mojemu zaskoczeniu wcale nie widzę rażącego blasku jarzeniówek.
Początkowo wydaje mi się, że jest noc, a w pomieszczeniu ktoś zgasił światło, lecz
później dostrzegam nieprawidłowość tego zjawiska. Wokół mnie nie ma ani jednej
lampy, nie zauważam nawet cieni przedmiotów, choć mrugam kilkakrotnie. Zupełnie
tak, jakbym została pochłonięta przez czarną dziurę, znajdowała się w środku
nieskończonej pustki.
– Darcy? – mówi tamta ponownie.
– Co się ze mną stało?! –
wykrzykuję nagle, nie wytrzymując przerażenia ciemnością panującą w pokoju.
– Zdarzył się wypadek.
Oddycham głęboko, ciężko, kiedy zdaję sobie sprawę, że wcześniejsze
wizje to nie efekt mojej wybujałej wyobraźni, tylko czysta prawda.
– Co się ze mną stało? – ponawiam pytanie, tym razem dużo spokojniej.
Trzęsę się ze strachu, ze zdenerwowania. Boję się tego, że moja
ślepota to nie tylko krótkotrwały stan, lecz poważne uszkodzenie. I choć mam
ochotę zacząć panikować, nie robię nic w tym kierunku. Zwyczajnie leżę na
łóżku, całkowicie nieruchomo, nieustannie mrużąc powieki z nadzieją, że lada
chwila znów ujrzę znajome barwy i cienie.
– Straciłaś wzrok – oznajmia kobieta.
A jej wypowiedź to definitywny wyrok, kara śmierci dla kogoś, kto od
niepamiętnych czasów zachwycał się barwami bezchmurnego nieba, uwielbiał przyglądać
się przechodniom czy podziwiać grację, z jaką tancerze wykonywali swoje układy.
Wszystko, co kiedyś stanowiło podstawową część mojego życia, w jednym momencie dobiega
końca. Ta świadomość czyni mnie bezsilną, całkowicie bezradną. Jedyne, co
potrafię zrobić, to wybuchnąć płaczem. A wraz ze łzami nadchodzi również złość,
a raczej coś na wzór wściekłości, niezdolności do pogodzenia się z obecnym
stanem rzeczy.
Nie mogę krzyczeć, powtarzam sobie, nie mogę.
– A Mel? Czy ona… żyje? – bełkoczę po chwili niewyraźnie, pragnąc jak
najprędzej zmierzyć się z okrutną prawdą.
Niestety, przerażająca cisza, jaka zalega między nami, sprawia, że nie
mam już żadnych wątpliwości co do wiadomości o śmierci mojej siostry.
Niespodziewanie odnoszę wrażenie, że znajduję się w niebezpieczeństwie. Grunt usuwa
się spod moich nóg, a jedyne, co uchroni mnie przed ostateczną zagładą, to
ucieczka. Dlatego nie czekam ani chwili dłużej, zrywam ze swojego ciała
wszystkie kabelki i zaczynam pędzić przed siebie.
– Melanie! Mel, odezwij się! – krzyczę, obijając się o ściany
pomieszczenia. – Co oni ci zrobili?! – Błądzę rękami w poszukiwaniu ciała
siostry.
Nie potrafię się uspokoić. Pozbawiona zmysłu wzroku, podejrzewam
pielęgniarkę o bycie zimną morderczynią. Wpadam w panikę i dopiero głos mamy,
najprawdopodobniej przebywającej w pokoju od dłuższego czasu, pozwala mi na
powrót do rzeczywistości.
– Darcy, skarbie… – mówi, lecz jej wypowiedź urywa się nagle,
ustępując miejsca żałosnemu jękowi. – Ona nie żyje – wydusza z siebie ostatecznie.
A ja, gdy wreszcie uświadamiam sobie, co tak naprawdę usłyszałam, po
prostu zastygam w bezruchu i pozwalam łzom swobodnie wylewać się z kącików
moich oczu. Jednak słona ciecz, zamiast spływać swobodnie po policzkach, drąży
wąskie kanaliki na powierzchni całej twarzy i zostaje wchłonięta przez
starannie owinięty wokół materiał. Zdziwiona tym zjawiskiem, nerwowo dotykam
swojej skóry, a w zasadzie przykrywających ją bandaży i nieoczekiwanie
przyznaję, że z dawniej gładkich warstw pozostała tylko nierówna opuchlizna.
– Jestem potworem! – wykrzykuję.
A później po raz kolejny dociera do mnie, że już nie mam siostry.
Uczepiona pomiędzy własnym kalectwem a stratą ukochanej osoby,
potrafię jedynie powstrzymywać szloch, który prędzej czy później i tak wypływa
z mojego wnętrza, tyle tylko, że w znacznie brutalniejszej postaci. Jęczę i
wiję się po podłodze niczym dzikie zwierzę posiadające tylko instynkt. W końcu
żadne emocje nie są w stanie wyrazić tego, co właśnie przeżywam. Nie wiem, ile
czasu mija, zanim ostatecznie się uspokajam. Pielęgniarka prowadzi mnie z
powrotem do łóżka i podłącza do specjalistycznej aparatury, a mama zwyczajnie
odchodzi. Słyszę jej kroki równie dokładnie jak krople deszczu obijające się o szyby.
Mam wrażenie, że wszystkie zmysły z wyjątkiem wzroku odbieram teraz dwa razy
wyraźniej.
Odwracam się w kierunku okna, przygryzając kciuk niczym małe dziecko
i zwyczajnie zasypiam, czekając na pojawienie się pierwszych koszmarów. Jednak
zamiast nich nadchodzi nicość, w której trwam przez dłuższy czas, przewracając
się z boku na bok. Czuję, że stopniowo tracę poczucie czasu. Nie mam pojęcia,
czy wzeszło już słońce, czy na niebie wciąż widnieje księżyc. Choć tak czy
inaczej nie jestem w stanie się o tym przekonać, kładę nogi na posadzce i
momentalnie drętwieję w zetknięciu z zimnem kafelek, a drobne włoski
pokrywające moją skórę stają dęba. Nie wytrzymam w bezczynności ani chwili
dłużej, wiercąc się w łóżku, usilnie próbując nabierać powietrza do płuc, cały
czas wierząc, że lada moment znów znajdę się w środku płonącego autobusu.
Nieśmiało idę przed siebie, nawet jeśli krótki spacer po szpitalu ma skończyć
się złamanym nosem czy licznymi upadkami. Delikatnie błądzę palcami po ścianie,
uważnie badając jej chropowatą powierzchnię i dziękując w duchu, że jest o
niebo bezpieczniejsza od moich wyobrażeń. gdy nagle zdaję sobie sprawę, że nie
pamiętam, kiedy ostatnio brałam prysznic. Być może minęło już kilka dni od
wypadku, a ja długo nie odzyskiwałam przytomności. Ta świadomość sprawia, że
czym prędzej pragnę skierować się do łazienki. Przyspieszam więc i nieco
śmielej przemierzam kolejne centymetry, lecz potykam się o nieznany przedmiot
leżący na podłodze i padam jak długa. Zaraz potem zupełnie niespodziewanie
czuję, jak coś ciężkiego uderza o moją głowę.
– Au! – jęczę cicho, domyślając się, że właśnie zostałam zaatakowana
przez stojak na kroplówkę lub inną metalową rurę.
Zdenerwowana faktem, że nie jestem w stanie samodzielnie się
poruszać, niezdarnie opieram dłonie o podłogę i próbuję wstać. Jednak kiedy
czuję pod sobą grunt, doświadczam prawdziwego bezpieczeństwa. Dociera do mnie,
że wcale nie chcę się podnosić. Tak czy inaczej wszystko, o czym marzyłam,
rozpadło się na drobne kawałeczki. Studia na uniwersytecie w Bath, taniec,
długo wyczekiwane wczasy na Teneryfie… cholera, straciłam wzrok, straciłam
siostrę. Mogę tutaj tkwić z dala od rzeczywistości, nigdy nieprzygotowana na
powrót do normalnego życia.
– Jeżeli chcesz iść do toalety, to znajdziesz ją po prawej stronie
korytarza. A jeśli zamierzasz urządzać wycieczki po szpitalu, lepiej zrób to
rano, a teraz wróć do łóżka – odzywa się nieznany mi, damski głos,
najprawdopodobniej należący do młodej dziewczyny, może nawet będącej w moim
wieku.
– Dziękuję – mruczę pod nosem niewyraźnie, kiedy rozlega się donośny dźwięk
czyichś kroków.
– Co tu się stało? Z kim rozmawiałaś? Wracaj do łóżka! – pyta ktoś,
najwyraźniej pielęgniarka, po czym podnosi z podłogi przedmiot, którym zostałam
zaatakowana.
– Ja… nie wiem… – bełkoczę, całkowicie zdezorientowana.
Jak to „z kim rozmawiałam”?! Przecież nie jestem nienormalna, dokładnie
słyszałam wypowiedź nieznajomej. Tylko dlaczego obecnie nie potrafię wyczuć
innych śladów jej obecności? Już dawno nie czułam tak przerażającej bezradności
- gdyby ktoś zapragnął, z łatwością uczyniłby zamęt w moim umyśle, wmówił
niestworzone rzeczy, a następnie uznał za wariatkę. Choć wiem, że to bardzo
daleko idący wniosek, mam wrażenie, że obecnie dążę do zupełnego postradania
zmysłów.
– Czego tu szukałaś o tak późnej porze? – zagaja pracownica szpitala
swoim niskim, chropowatym głosem, a następnie odchrząkuje.
– Chciałam wziąć prysznic – odpowiadam.
– Przykro mi, ale twoje oparzenia są zbyt rozległe, byś tak po prostu
je moczyła. Ufam, że jesteś na tyle rozsądna, by nie zrobić niczego głupiego,
dlatego zaprowadzę cię do łazienki, odłączę od kroplówki, a później zmienię
opatrunek. A na porządną kąpiel będziesz musiała jeszcze troszkę zaczekać –
dodaje, a następnie chwyta mnie za nadgarstek i wykonuje jeden, krótki ruch,
dzięki któremu ciekła substancja przestaje wpływać do moich żył.
– Przepraszam, nie znam się na medycznych sprawach. Z resztą sobie
poradzę, wiem, gdzie iść – oznajmiam i zaczynam nieśmiało maszerować do przodu,
wolno stawiając kroki, rzecz jasna z zamiarem całkowitego zignorowania poleceń
pracownicy.
Przez chwilę wydaje mi się, że czuję na sobie wzrok kobiety, ale
bardzo szybko odkładam tę myśl na bok. Niestety nie jestem w stanie
rozgraniczyć moich wyobrażeń od rzeczywistości. Kiedy wreszcie docieram do
toalety, momentalnie próbuję zdjąć drażniące bandaże pokrywające niemal całą
powierzchnię mojego ciała, niestety wraz z nim odrywając poszczególne płaty
skóry. Mierzę się z bólem tysiąc razy silniejszym, lecz łudząco podobnym do
odklejania plastra. Po zdjęciu spodni znów odnoszę wrażenie, że pewien nieznany
osobnik właśnie przyłożył do mojego uda płonącą pochodnię. Dlatego też nie
czekam ani chwili dłużej, szybko odnajduję kran, odkręcam go i wkładam nogę pod
bieżącą wodę. Efekt jest wręcz przeciwny do zamierzonego. Wszechmocny ogień
ogarnia mnie od środka, dociera do pojedynczych tkanek, przez co mogę jedynie
upaść na ziemię i zacząć krzyczeć. Na szczęście do pokoju szybko wpada
pielęgniarka, z powrotem podłącza mnie do kroplówki, a następnie czeka, aż się
uspokoję. Daremnie, ponieważ mój wrzask szybko przeradza się w płacz, zapewne
ku jej niezadowoleniu.
– Ostrzegałam cię… – szepcze
kobieta.
Najwyraźniej próbuje odgrywać rolę pocieszycielki i oskarżycielki
jednocześnie.
– Wie… wiem… po prostu nie
mogłam już dłużej tego wytrzymać. Chciałam zrobić coś zupełnie sama, bez… bez
niczyjej pomocy – odzywam się nieskładnie, spoglądając na pielęgniarkę
niewidomymi oczyma.
– Spokojnie, przyzwyczaisz się. Przed tobą jeszcze długa droga, ale
zapewniam cię – bez wzroku również można żyć – dodaje, a ja momentalnie pragnę
przelać na nią całą złość.
Nikogo nie prosiłam o tamten wypadek. Chciałam zwyczajnie dotrzeć do
szkoły, tak jak każdego innego dnia. Pragnęłam pokłócić się z Rogerem,
oszukiwać na teście u pani Winchester, a później z impetem wybiec z tamtego
okropnego budynku i pognać na lekcje tańca. Poprosić Melanie o ugotowanie
obiadu w zamian za pomoc w zadaniu z matematyki, obejrzeć po raz setny ten sam
odcinek „Pan wzywał, Milordzie”, stoczyć z mamą zaciętą walkę o pilota, by
ostatecznie położyć się spać o nienaturalnie późnej porze.
Wbrew pozorom uwielbiałam swoje
nudne życie, a teraz żadnymi słowami nie potrafię wyrazić, jak bardzo za nim
tęsknię. Odebrano mi wszystko, co niegdyś mnie definiowało, wrzucono na głęboką
wodę i kazano utrzymać się na jej powierzchni przy nieposiadaniu umiejętności
pływania.
Do sali zostaję przywieziona na wózku inwalidzkim, następnie położona
na łóżku i ponownie opatrzona. Jęczę z bólu, kiedy kobieta zmienia mi resztę
bandaży, wdychając przez nozdrza nieprzyjemny zapach otwartych ran. Jestem
niczym więcej niż żywym mięsem. Wymęczonym, spalonym, obrzydliwym mięsem.
Nie wiem, jak długo nie wykonuję nawet pojedynczego ruchu. Słyszę
pielęgniarki czy lekarzy przechodzących obok mojego posłania i, choć chcę zasypać
ich dziesiątkami pytań, nie odzywam się ani słowem, zbyt przerażona prawdopodobnymi
odpowiedziami. Zapewne jeszcze przez jakiś czas trwałabym w błogim stanie
wegetacji, gdyby nie ten sam głos, który usłyszałam dzisiaj w nocy.
– Wiem, co czujesz, młoda. Też przez to przechodziłam.
– Odejdź – proszę cicho, niezmiernie zirytowana ponownym pojawieniem
się nieznajomej, która ostatnio przysporzyła mi tak wielu kłopotów.
– Spokojnie, nie nerwowo. Przyszłam tutaj, żeby ci pomóc, a ty się
tak odpłacasz?
– Może najpierw raczysz mnie poinformować, kim w ogóle jesteś?!
Pojawiasz się ni stąd, ni zowąd, a później niespodziewanie znikasz – mówię twardo
ze świadomością, że najprawdopodobniej brzmię jak wariatka.
– Wybacz, nie chciałam wchodzić w drogę pracownikom. A co do twojego
pytania, to nazywam się Greta Tailor i mieszkam tutaj od… jakichś dwudziestu
lat.